sobota, 20 października 2018

Na Śląsku po górkach

Decyzje o starcie na Silesia Maraton podjąłem niemalże od razu gdy w Październiku 2017 pobiegłem ostatni bieg do Korony Maratonów. Wtedy postanowiłem pobiegać gdzie mnie jeszcze nie było, gdzie nie muszę zaliczać obowiązkowych do wszelkich koron biegów. Była Łódź, tym razem czas na Katowice, Silesia z metą na Stadionie Śląskim.

Od samego niemal początku dostawałem sygnały i informacje od znajomych biegaczy, że trasa do łatwych nie należy. Nie sprawdzając profilu trasy swoje się przygotowywałem. Jeszcze na miesiąc przed startem sprawdzian na Półmaratonie Praskim 4F co mi się kompletnie nie udało i tak pojechałem na odległy Śląsk biegać królewski jak się okazało z najtrudniejszą trasą jako maraton uliczny w Polsce. Im bliżej startu moje oczekiwania co do wyniku zmieniały się drastycznie. Z celu 3:07 na 3:20 po fajne zdrowe jego ukończenie.


Do Katowic pojechałem z żoną, która miała zadebiutować na dystansie królewskim ... no powiem wam trasę jej wybrałem na debiut że hoho
Z Gdyni wyjeżdżamy po g.22 by  po 2godzinnej przesiadce w stolicy być w Katowicach ok. godz. 13
Wita nas zupełnie inna pogoda, temperatura, klimat niż nad morzem. Jest ciepło, zapowiada się maraton walki. Rozpakowani w hotelu udajemy się na Stadion Śląski gdzie jest biuro zawodów. Bocznymi wejściami udało mi się wskoczyć na trybuny ... robi wrażenie. Samo biuro zawodów zdziwiło mnie kompletnie. Zero jakiegokolwiek expo .. na dworze jakieś dwa małe stoiska ... słabo to wyglądało, bardzo słabo. Czas mijał na zwiedzaniu Katowic i jeżdżeniu tramwajami haha






Zwarci gotowi idziemy spać, jak to przed maratonem bardzo wcześnie bo chyba o 21 wooow
Za to rano pobudka po g.6, śniadanie w hotelowej restauracji ale bez szaleństw by nie odbiło sie na trasie. Już o 7 rano było 16stopni temperatury więc absolutnie odpuściłem biec na czas, bo miałem nauczkę po Łodzi. Jeszcze przed startem spotykamy Iwonę i Karinę oraz Ilonkę z mistrzem Mariuszem który tradycyjnie na maratonach zającuje na 3:00  Odliczanie do startu gotowi ... polecieli. Postanowiłem biec jakoś w tempie 4:35 i tego się trzymać, Do 10km szło w miarę, wszelkie podbiegi udawało mi się podbiec. Na połówce straciłem już 6minut czyli 1:36 miałem wiedząc, że przed nami jeszcze górki , pomyślałem może poniżej 3:30 się uda ...  było coraz gorzej.


Robiło się ciepło, połączyli się z nami biegacze z półmaratonu którzy mieli mniej zmęczenia w nogach i biegi po prostu szybciej, głowa nie ogarniała ... na 30km my mieliśmy 30 w nogach oni 9km plus ich było sporo więcej, nie było miejsca gdzie przejść w marsz, schodziłem na bok pierwsze marsze i okazało się najgorsze, potem już pojawiły się kolejne, zmęczenie ogromne, wycieńczenie organizmu miałem tragiczne. Organizatorzy spisali się perfekcyjnie z punktami odżywczymi gdzie niczego nie brakowało. Widząc kolejne podbiegi kląłem, miałem dość delikatnie podbiegałem ale na górze już marsz ... każdy km to była dla mnie ogromna walka ... ale wspomniałem sobie słowa Dzika Portowego z Helu Grzegorza gdy nie będę mógł biec na czas mam pobiec na fun i tak zrobiłem. Od razu inaczej lepiej, nie myślałem o czasie w jakim ukończę tylko bawiłem się, ciężko jednak było biec, często przechodziłem w marsz. Sama trasa mimo podbiegów a bardzo dużym momentami nachyleniu była jednak piękna, prowadziła przez wiele pięknych śląskich parków.  Na trasie nie zabrakło stref kibicowania które naprawdę zrobiły wrażenie, bębny, muzyka, doping dzieciaków fajnie motywowało i dawało siły, chociaż na trochę. Od 36km miałem totalny kryzys marsz na przemian z truchtem , po 200-500metrów. Gdy dostaje sms od Kasi jak mi poszło ... nie wiedziałem co napisać haha mi jak poszło? mam jeszcze 6km do pokonania ... chyba wiedziała, że trasa rzeczywiście i mnie dokuczyła.  Im bliżej mety robiło się wokół trasy coraz głośniej, kibiców coraz więcej człowiek jakoś trzecie siły znalazł by ruszyć ... by to wyglądało jakoś wbiegnięcie na metę. Nie chciałem przecież na tak piękny stadion i jego bieżnię wejść :D



 Tak wielki stadion jednak byłem tak zmęczony, że na 42km dosłownie wyrósł mi z ziemi, pojawił się nagle ... uczucie nie do opisania , no staram się wam to zrobić lecz emocje nieziemskie. Wbiegamy na stadion przy hałasie kibiców, samochodów które trąbiły i wybiegamy na główną płytę dokładnie bieżnię. Na nim niemalże całe kółko zrobione i jest meta. Niesamowite uczucie, fantastyczna sprawa, jakby wszystkie te bóle, zmęczenie zostały gdzieś poza stadionem. Meta upragniona meta. Medal, worek z posiłkiem i odpoczynek. Depozyt sprawnie działał więc nie trzeba było łazić tu i tam. Rozłożony na trawie jak żaba na liściu odpoczywam i męczę moich znajomych filmikami. On line patrzę jak idzie Kasi jak dzielnie walczy ... walczy sama z sobą, ze słabościami dzielnie do końca je pokonując. Trochę się dłuży, robi się chłodno, po chwili ciepło ... Jest dobiegła ... doszła sama o własnych siłach ... nie mówiła nic o trudnej trasie i jej "ukochanych" górkach .. ja powiedziałem tylko ... sorki heheh tak sobie długo nie siedzimy i udajemy się do hotelu. Bólu ani zmęczenia nie czuć, ale mówiłem spokojnie odczujemy je rano wstając. Kąpiel, i odpoczynek, ale trzeba iśc coś zjeść, spacer już na miasto wyglądał trochę trudniej niż dnia poprzedniego ... najedzeni wracamy do hotelu oglądać seriale haha. Powrót do Gdyni dnia następnego. Pobyt na śląsku miło wspominam summa summarum warto było, trasa wymagająca ale organizacja i widoki rekompensują wszystko. Polecam bieg każdemu. Dziekuje trenerowi Łukaszowi Wawrzyniakimi za pomoc i przygotowanie oraz drużynom Wawrzynteam i mojemu wspaniałeme Bojano Biega jak i wszystkim znajomym i przyjaciołom.
FOTOGALERIA





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Debiut w Ultra

Od 7 lat biegam i nie pamiętam momentu by naszła mnie chęć spróbowania sił w Ultramaratonie. Do momentu gdy w październiku br zupełnie prz...