środa, 25 grudnia 2019

Debiut w Ultra

Od 7 lat biegam i nie pamiętam momentu by naszła mnie chęć spróbowania sił w Ultramaratonie. Do momentu gdy w październiku br zupełnie przypadkiem zauważyłem ostatnie zapisy na Garmin Ultra Race ... i pomyślałem why not. Oczywiście po szybkim zapisaniu się podstaw było zakupienie obuwia w teren. Więc ruszyłem do dzieła.

Plan był zakupić buty Inov 8 jednak w trójmieście graniczyło z cudem zakupienie butów w rozm42 , wszelkie wyprzedaże i nie tylko to niskie numery, jedyna opcja to zakup on line co przy takich i dla mnie w ogóle butach biegowych nie wchodzi w gre czytaj sens i ryzyko. Padło na Salomon SpeedCross 4. Na dwa miesiące przed biegiem miałem więc buty i nie miałem wybieganych kilometrów po lesie niestety. Wiec podjąłem duże wyzwanie, bowiem w debiucie postanowiłem pobiec od razu największy dystans imprezy czyli 85km ... więc albo grubo albo wcale. Wybiegania zacząłem robić ale lasu nie było prawie w ogóle. Kilometraż niski, forma słaba. Jedyne czego byłem i dziwo bardziej niż podczas pierwszego maratonu to głowa. Wiedziałem, że dam rade, nie obawiałem się niemal niczego. Oczywiście czułem respekt do dystansu, do lasu wiedziałem, że to zupełnie inne bieganie niż asfalt. Wiadomo, że trail rządzi się zupełnie innymi prawami ale psychicznie byłem gotów. Jedyne czego się obawiałem to zgubienia na trasie. Okazało się to zbyteczne bowiem organizator trasę oznaczył po mistrzowsku o czym wspomnę później.




Start biegu wyznaczony pod lasem w gdańskiej Oliwie na godzinę 5 rano, do 4:30 odbiór pakietu. Pobudka 3 rano, wyjazd i na miejscu jesteśmy po g.4, na szczęście nie było zimno więc spokojnie przeczekaliśmy choć w samochodzie. Dziękuje szwagierka ;) Zbliża się godzina 5, na trasie ustawiamy się, czołówki włączone 3-2-1 start przed wami ponad 80km .. luzik haha biegniemy... początek biegło się dobrze i widom był fajny wszystkich z czołówkami oświetlającymi trasę, problemem były momenty gdy było błoto, gałęzie itp gdy było ciemno. i tak fajnie się biegło do 5km gdy podczas jednego ze zbiegów niestety cholernie ustawiłem stopę i skręciłem kostkę... w pizdu pomyślałem koniec biegania. Ból ogromny, ciemno i chyba dobrze bo jeszcze nie wiedziałem, że kostka tak napuchła. Krótka i szybka decyzja ... biegnę dalej. oczywiście już nie było to taki bieg jak przy dwóch zdrowych nogach ale może i właśnie przez to biegłem ostrożniej, choć każde krzywe stawienie stopy czułem cholernie. Ogólnie do blisko 20km biegło się ciężko z uwagi na ciemno. Gdy zrobiło się w miarę jasno i czołówki przygasiliśmy , na zegarku było prawie 20km. Trasa ogólnie fajna ciekawa ale i wymagająca. Oczywiście nie patrzyłem na innych i nie nakręcałem się, gdy widziałem czy czułem że zbliża się wzniesienie a za nim wysoka góra i przechodzących przede mną biegaczy w marsz i ja to czyniłem, absolutnie żadnego ścigania czy kozakowania. Tu nie ma miejsca na cwaniakowanie. Wiedziałem, ze podbiegając pod górkę straciłbym zbyt dużo siły i energii by później nawet biec po płaskim. Punkty odżywcze przygotowane przez organizatorów wyglądały dobrze przygotowane i po nim naprawdę człowiek czuł się naładowany ... byle do następnego punktu.



Do 65km powiem szczerze biegło się super, od 65km już na tyle rozciągnęła się grupa biegowa, że człowiek biegł sam ... była walka. Każdy kilometr dłużył się niesamowicie.
Od około 70km już biegłem w ciemnościach. Jedyna obawa by starczyło baterii w czołówce. Środek lasu i ciemność, że dłoni nie widać. I tu wspomnę organizatora który mega oznaczył trasę, oczywiście trzeba było mieć oczy wytężone ale czołówka pomagała wypatrzyć gdzieś tam w oddali malutki odblask na szarfie przywiązanej do drzewa. I jakoś tak powoli powoli szło. Jeszcze raz feralnie skręciłem nogi niestety, biegło się fatalnie. Na tyle, że 5km pokonałem w prawie godzinę, tempo przede wszystkim spowolnione było ciemnością. Każdy kolejny kilometr dla mnie w tym lesie to prawie jak 10 za dnia po asfalcie miałem wrażenie. Miałem wrażenie, że meta się ode mnie oddala a nie ja do niej zbliżam. Ani razu jednak nie miałem zawahania, wiedziałem, że to zrobię i nawet przez myśl mi nie przeszło, że się poddam. Na czas absolutnie nie patrzałem, nie o to mi w tym wszystkim chodziło. Coraz bliżej mety ja już traciłem orientacje pomału, na szczęście inni biegacze z dystansu 52km którzy mnie mijali pytali czy wszystko okej i kierowali w stronę trasy bo już było słabo. Bliżej, bliżej, jeszcze 2km ... 1900   1500 .1000 ...jeszcze jeszcze biegnę prosto mijam bramę lecz biegnę dalej nie widzę żadnych znaków  ktoś krzyczy do mnie to tutaj ... nie ogarniam wbiegam w metę widzę ludzi jest mam to. za met kładę się i leże. Udało się. Niesamowite przeżycie, uczucie. Dziękuje wszystkim którzy we mnie wierzyli i trzymali za mnie kciuki. Było cholernie ciężko ale z głową można wiele. Niestety skręcona kostka okazała się cholernie napuchnięta plus naciągnięty achilles i pachwiny więc do z biegania byłem wykluczony na ... prawie 3tyg. Ale wracam silniejszy.

Do zobaczenia gdzieś na ścieżkach biegowych.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Debiut w Ultra

Od 7 lat biegam i nie pamiętam momentu by naszła mnie chęć spróbowania sił w Ultramaratonie. Do momentu gdy w październiku br zupełnie prz...