sobota, 21 kwietnia 2018

Co się odwlecze

Co się odwlecze to nie uciecze. Czyli spalona Łódź. Maraton który miałem pobiec inaczej, nakręciłem się na coś więcej a pobiegłem zupełnie wypalony. Wypalony energetycznie ale i emocjonalnie. Choć summa sumarum jestem zadowolony ... choćby z jego ukończenia. Nie ma jednak co płakać, mleko się nie wylało tylko lekko naważyło więc i takie wypiję. Zapraszam na opowieść jak to Robson chciał jechać Tico 160km/h

Dlaczego biegłem akurat w Łodzi, primo - nigdy tam nie byłem i nie biegłem, secundo - po ukończeniu korony maratonów postanowiłem biegać tam gdzie mnie jeszcze nie widzieli, przy okazji zwiedzić co nie co, tertio - DOZ Maraton Łódź znany jest ze świetnej organizacji oraz otoczki kibicowskiej i finału na jednej z największych Aren. Quarto - Termin wiosenny to idealny moment by przetrzeć się przed jesiennym maratonem i sprawdzić formę po zimowym okresie treningowym. Quinto - Bo w sumie załapałem się do grupy trójkołamacze ... i w sumie niepotrzebnie zgłosiłem się do tego projektu, bo nakręcony byłem tak, że się wykręciłem już na 6km biegu czterdziestodwu kilometrowego. Zima była solidnie przepracowana co przełożyło się na świetny wynik podczas połówki w Gdyni 1:26 ale ile było mnie stać na maratonie... pogoda im bliżej startu mówiła będzie ciepło, a tego maratony nie lubią. Im bliżej startu wiedziałem, że nie ma najmniejszych szans na wynik bliski 3:00 baa liczyłem choćby na 3:10  i to udałoby mi się gdyby nie masa błędów ... tak teraz to wiem, po każdym biegu wiemy co i gdzie źle zrobiliśmy , gdybyśmy tak mądrzy byli przed.




Wyjazd do Łodzi tradycyjnie dzień przed z żoną, gdzie jesteśmy już w sobotę ok.g. 11, no i pogoda przywitała nas słońcem i prawie 20 stopniową temperaturą. Nooo fajna pogoda wręcz idealna ale by stać na punkcie kibicowskim a nie biec maraton, choć nie wiem czy i dałbym radę kibicować w takim słońcu więc z tego miejsca ogromny szacun i wielkie dziękuję dla wszystkich kibiców którzy na trasie dopingują, wspierają ale przede wszystkim są. Po dotarciu do hotelu który miałem niecałe 7min od startu i mety udaliśmy się po pakiety. Akurat trafiliśmy na bieg 5km i gdy weszliśmy na Arenę po pakiety niesamowite wrażenie zrobiła hala zaciemniona z metą w środku. Cała otoczka niesamowicie wyglądała.



Po wszystkim ruszyliśmy w miasto, autobusem, tramwajem i lądujemy na Piotrkowskiej. Ulica robi wrażenie, całkiem fajny klimat kawiarenek i restauracji. W jednej z nich zatrzymujemy się na ostatnie węglowodany by w kolejnej już wypełnić brzuchy ciastem z kawą. Jeszcze mały spacer i powrót do hotelu. Pogoda była plażowa. Z nudów hotelowych jeszcze raz przeszliśmy się pod arenę gdzie dokładnie sobie obejrzałem miejsce startu i metę. Wiedziałem, że będzie mega ciężko bo pomimo startu tradycyjnie o g.9 rano słońce już może nas przygrzać. W hotelu jeszcze mała kolacja i wcześnie spać.

Pobudka tradycyjnie g.7 , skromnie śniadanie szybka kawa i duuużo wody. Toaleta dwa razy i czekamy. Żona czeka na wyjście, ja chyba na koniec świata haha niby stres jest ale chyba tylko i wyłącznie ze względu na pogodę. Bowiem, świadom jestem, że mega ciężko będzie powalczyć o życiówkę nie wspominając o szybszym bieganiu. Wyszliśmy z hotelu na 30min przed, i ciepłe łódzkie powietrze przywitało nas jak strzał z liścia. No cóż ... chociaż dla medalu pobiegnę haha jeszcze przed miłe spotkanie nasze z Asią i Kasią :D  Robię sobie rozgrzewkę i powoli ruszamy na linię startu. Jako przydzielony do grupy trójkołamaczy zostaliśmy ustawieni w strefie ELITA. Dosłownie 3m za tymi którzy są elitą z uwagi na wyniki, fajne uczucie ... i nic poza tym haha Odliczanie 3,2,1.. start ruszyli ... I jaki miałem plan ? hmm generalnie plan zagadka, pobiec taki dystans ile będę w stanie w tempie docelowym 4:15 po cichu liczyłem , że jak mnie dopadnie kryzys to chociaż za 21km ... marzenie oczywiście. Tempo prowadzący grupę narzucili mocne ale rwali, 1km 3:59 dość mocny początek kolejne 4:12,4:11,4:07, 4:12,4:17 na piątym kilometrze dołącza do nas specjalne dla nas auto z czasem,  na 6km czuje w nogach, że nie tym razem, czuje zmęczenie, słońce grzeje, nie ma na trasie nigdzie cienia, powoli ucieka mi grupa, za mną wiele osób również odpuszcza ściganie coś tam komentując, że zbyt mocno wystartowali. W tym momencie już wiem, że chyba jednak nawet życiówki poniżej 3:11 nie da rady nabiegać. Z 4:17 nagle robi się prawie 4:30 z czasem coraz gorzej. Dokładnie bodajże na 8km wiedziałem, że nie dam rady gdy minęła mnie grupa zająców z półmaratonu na 1:30 ... niestety później już długo nikogo nie było, byłem na trasie czasem na dystansie 300m sam, grupa uciekła, a za mną (chyba nie było zająców na 3:15) Punkty odżywcze na trasie fajnie rozstawione ze strefami kibicowanie co jakoś fajnie motywowało ale na chwilę. Zamiast kubków z wodą małe buteleczki co w te pogodę było idealnym rozwiązaniem. Miałem na trasę 5 żeli, jeden zgubiłem, więc tylko raz wciągnąłem pomarańcza a reszta to tylko woda i izotonik. Półmaraton mijam z czasem ok1:35 i już wiedziałem, że biegnę na przetrwanie, cel biec bez zatrzymania się ale bez parcia na wynik. Robiło się koszmarnie duszno i ciepło. Elektronika szwankowała, muzyka się wyłączała, wszystko do bani. Na punktach kibicowskich czułem chwilę mocy więc świetnie się bawiłem przybijając wszystkim piąteczki i korzystając maksymalnie z bufetu, oczywiście w biegu bo jak bym się zatrzymał nie wiem czy udałoby mi się ruszyć ponownie. Na bodajże 33km mijamy Arenę i niedaleko jej linię mety ... fatalne uczucie lecimy dalej. Włącza mi się kalkulator biegowy ... Robson chociaż coś poniżej 3:30 ... 40km na zegarku 3:15 ... coraz ciężej ale udaje mi się wycisnąć resztki makaronu i ryżu w nogach i przyspieszam. Na metę wpadam 3:28 z kawałkiem, ufff powietrze zeszło, ogromny wysiłek więc jestem zadowolony z ukończenia, wykończony ale zadowolony, chwilę pochwiało na nogach pierwszy raz , znalazłem się u sanitariuszy, sprawdzili cukier, ciśnienie ale przede wszystkim dali się położyć i wody dali :D  Dopiero za linią mety zacząłem odczuwać miejsca pachwiny gdzie spodenki obcierały, masakra jaki ból ... ale najgorsze było później. Powrót do hotelu, kąpiel i na dworzec. W domu jesteśmy ok.g.22 mega zajechany ale zadowolony. Kolejny maraton z nauką  do odrobienia i pokory łyk. Do zobaczenia na trasie.







Fotogaleria

2018.04.15 Łódź
DOZ Maraton Łódź
netto  03:28:37
open 171/884
M30 68/283
M 161/770

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Debiut w Ultra

Od 7 lat biegam i nie pamiętam momentu by naszła mnie chęć spróbowania sił w Ultramaratonie. Do momentu gdy w październiku br zupełnie prz...